piątek, 7 listopada 2014

Piękna jesień

Ostatnio po raz drugi miałam okazję malować prześliczną Adriannę, tym razem wyszedł nam (całkiem przypadkiem) mocno jesienny makijaż.


1. Twarz:
- podkład Bourjois Healthy Mix (52 vanille)
- korektor Ingrid, Ideal Skin (10)
- puder MAC, Prep + Prime
- rozświetlacz/róż/bronzer Ingrid, Ideal Glow (1, 2, 3)

2. Oczy:
- baza Ingrid, HD
- tusz Ingrid, Bad Girls Sexi
- cień Ingrid, Egoist (24)
- cienie Ideal Eyes (3, 5)
- pigment Kobo (505 sea shell)
- eyeliner Ingrid
- brwi - Kobo, Mono Eyeshadow (116 dark chocolate)

3. Usta:
- szminka Ingrid, Wonder Shine Full Color (295)



Jako bonus dorzucam krótki filmik pokazujący, jak powstawał makijaż (są na nim ujęcia lepiej ukazujące makijaż) :)



Zdjęcia oraz filmik są autorstwa Gabrieli Połubińskiej.

poniedziałek, 3 listopada 2014

Miedziany dla niebieskich oczu

Ostatnio trochę brakowało mi czasu, aby cokolwiek dodać, jednak teraz zmogło mnie jakieś wstrętne przeziębienie, więc czasu mam aż nadto ;)

Poniżej makijaż, który wykonałam już jakiś czas temu. Idealnie sprawdzi się przy niebieskich oczach, ponieważ miedziany kolor cudownie wydobywa ich kolor :)

Użyte kosmetyki:
1. Twarz:
- podkład Bourjois Healthy Mix (52 vanille)
- korektor Ingrid, Ideal Skin (10)
- puder Ingrid, Idealist (1)
- rozświetlacz/róż/brązer Ingrid, Ideal Glow (1, 2, 3)

2. Oczy:
- baza Ingrid, HD
- tusz Ingrid, Bad Girls Sexi
- cień Ingrid, Egoist (13, 24)
- pigment Essence, miedziany
- pigment Essence, Twilight Breaking Dawn Part. 2, złoty
- brwi - Kobo, Mono Eyeshadow (116 dark chocolate)
- rzęsy sklep chiński

3. Usta:
- szminka Ingrid, Wonder Shine Full Color (298)


fotograf: Adam Jankowski
modelka: Adrianna

czwartek, 9 października 2014

Walka o ombre

Tak, tak, nastała w końcu ta wiekopomna chwila, w której zdecydowałam się na ombre. Tzn. około roku temu oczy zaczęły mi świecić, kiedy widziałam takie cuda na cudzych włosach, ale zaufany fryzjer powiedział "stopniowo, dekoloryzacja, długi proces" i odechciało mi się... Mój naturalny kolor to bardzo ciemny popielaty brąz, na którym niestety pojawiły mi się bardzo widoczne siwe (ekhm... białe) włosy, zatem od kilku lat farbuję się na czekoladowe brązy i pokrewne (no, może nie licząc epizodu z rudościami ;) ).
Pierwsze podejście do ożywienia moich monotonnych włosów opisałam tutaj. Efekt nie był daleki od zadowalającego, więc postanowiłam, że spełnię swoje marzenie sprzed roku i zafunduje sobie w końcu to ombre!
Uzbrojona w wiedzę płynącą z filmików instruktażowych, różnych blogów i doświadczeń moich koleżanek zabrałam się do roboty.
Na pierwszy rzut kupiłam rozjaśniacz Syoss 11-0, który zgodnie z zapewnieniami producenta ma rozjaśnić włosy do 6 tonów (bez miedzianych tonów).
Zdecydowałam się na niego, ponieważ dawno, dawno temu rozjaśniałam nim włosy pod rudą farbę i całkiem nieźle się sprawdził. 
Samo ombre robiłam zupełnie sama, co przy włosach do pasa nie było takie proste, ale jakoś poszło :) Nałożyłam rozjaśniacz na włosy do połowy tej wysokości, do której chciałam rozjaśnić włosy, po 20 minutach nałożyłam na resztę włosów już do tej właściwej wysokości i poczekałam 25 minut (łącznie 45, czyli tyle, ile jest maksymalnie dozwolone). Efekt był, cóż... Zobaczcie same:

 


Dramatu nie było, ale zdecydowanie nie było to, czego oczekiwałam. Plus tego taki, że końce nie były zniszczone.

Postanowiłam się jednak nie poddawać i drugą próbę podjęłam następnego dnia. Tym razem sięgnęłam po najtańszy rozjaśniacz, jaki znalazłam, czyli po Joanna Super Blond, który ma rozjaśniać włosy o 5-6 tonów.
Nakładałam go tak samo, jak ten poprzedni, czyli najpierw końce, a potem wyższe partie włosów. Zdjęcia niestety nie oddają dokładnie koloru, jednak wyszedł mi płomiennie rudy kolor, z którego byłam jeszcze mniej zadowolona niż z poprzedniego...





W myśl zasady "do trzech razy sztuka" postanowiłam pomęczyć ostatni raz moje włosy.
Wybór padł na Joanna Naturia, który rozjaśnia o 4-5 tonów.

Czas oczekiwania był dla mnie niemożliwy do wytrzymania, ponieważ obiecałam sobie, że tak jak teraz wyjdzie, tak już zostanie!
Tym razem udało się :)  Nie jest to co prawda taki kolor jaki sobie wymarzyłam, bo jednak wciąż jest rudy i za parę tygodni pewnie będę dalej kombinować, jednak jest zdecydowanie wyraźniejszy i nie tak płomienny jak w poprzednich przypadkach :)


Podsumowując:
robienie ombre na ciemnych (zwłaszcza farbowanych) włosach, to mega długi proces, zwłaszcza, jeśli chce się uzyskać jakikolwiek blond. Teraz próbowałabym raczej kąpieli rozjaśniających, chociaż moje włosy po 3 rozjaśnianiach w ciągu jednego tygodnia nie są jakoś mega zniszczone, ot - lekko się przesuszyły, ale szybko wracają do normy :)
A wy? Jakie macie doświadczenie z domowym rozjaśnianiem włosów lub ombre? :)

wtorek, 30 września 2014

Makijaż w błękitach

Uff... Za mną pracowite tygodnie, które zaowocowały m.in. cudowną sesją autorstwa Justyny Liwochy :)
Ponieważ jesień już nadeszła, zdecydowałyśmy się jak najlepiej wykorzystać ostatnie słoneczne chwile i zrobić coś kolorowego :)



Użyte kosmetyki:
1. Twarz:
- podkład Bourjois Healthy Mix (52 vanille)
- korektor Ingrid, Ideal Skin (10)
- puder Ingrid, Idealist (1)
- bronzer/rozświetlacz Ingrid, Ideal Glow (1, 3)
- róż Ingrid, Satin Touch (10)

2. Oczy:

- baza Ingrid, HD
- tusz Ingrid, Bad Girls Sexi
- cienie Ingrid, Ideal Eyes (8)
- cienie Ingrid, Egoist (13, 24)
- czarny eyeliner w płynie
- rzęsy - sklep chiński

3. Usta:

- szminka Ingrid, Wonder Shine Full Color (301)



 I jeszcze malutkie porównanie "przed i po" pięknej Nikoli :)

poniedziałek, 15 września 2014

L'Oreal Preference Glam Lights - recenzja

Skuszona cudowną reklamą i pięknym obrazkiem na opakowaniu skusiłam się na zakup farby L'Oreal Preference Glam Lights, która ma na naszych włosach stworzyć cudowne pasemka.
Zdecydowałam się na odcień nr 3 przeznaczony do włosów w kolorze średniego brązu (niestety nie przewidziano wariantu dla ciemniejszych włosów).



Pudełeczko eleganckie, dotyk profesjonalnego salonu fryzjerskiego ;)
Na zestaw składa się:
- krem utleniający
- krem rozjaśniający
- proszek rozjaśniający
- szampon
- rękawiczki (niezbyt dobrze się w nich pracuje)
- ulotka z instrukcją obsługi ;) i poradami
- i przede wszystkim - ekspercka szczotka, dzięki której stworzymy idealne refleksy.



Cała idea opiera się na szczotce z trzema "ząbkami", na które nakłada się farbę i przeczesuje nią włosy. Prościej już nie może być :)
Po wymieszaniu wszystkich składników, konsystencji farby nie mogę nic zarzucić - moim pierwszym skojarzeniem było to, że przypomina gęsty balsam do ciała. Dużym plusem jest to, że nie ma intensywnego zapachu, tak jak to bywa w przypadku niektórych rozjaśniaczy, które wręcz wywołują łzawienie.
Sama aplikacja jest łatwa, jednak mi przydałby się do tego asystent, ponieważ miałam problem z tym, żeby przeciągnąć szczotką od nasady do końców włosów (mam włosy do pasa i niestety przy każdej farbie jest to dla mnie problemem). Tak jak już wspomniałam, farba jest dość gęsta i dzięki temu nie spływa. Producent zaleca, aby u nasady nałożyć mniejszą ilość, a na długości i końcach większą. Tak też zrobiłam i po 45 minutach cierpliwego czekania (zalecany czas to od 25 do 45 minut w zależności od tego, jaki efekt chcemy uzyskać) zmyłam farbę, umyłam włosy załączonym szamponem i cóż... Chyba wolę, jak dołączają do farb odżywki, ponieważ po tym szamponie i tak musiałam nałożyć odżywkę, ponieważ włosy po nim (tak jak po każdym innym) plątały się niemiłosiernie.
Co do uzyskanego koloru mam trochę mieszane uczucia. Trochę obawiałam się, że włosy zbyt mocno się rozjaśnią i będzie to wyglądało jak jeden wielki dramat, a z drugiej strony zastanawiałam się, czy to w ogóle chwyci, gdyż moje włosy są ciemniejsze niż zalecane na opakowaniu. 
Ani jedna, ani druga obawa nie była słuszna - po wyschnięciu doszłam do wniosku, że ciężko sobie tym wynalazkiem zrobić krzywdę. Pasma nieco się rozjaśniły, zwłaszcza na długości, dając dość naturalny efekt. ALE! Końce, na które naprawdę szczodrze tego nałożyłam nie rozjaśniły się praktycznie w ogóle.
Pomimo nikłego efektu, włosy się przesuszyły i sporo z nich jest połamanych (wiem, że taka już kolej rzeczy przy rozjaśnianiu, jednak zniszczenia są zbyt duże, jak na tak delikatne rozjaśnienie). 
Poniżej zdjęcia tego co zaszło na moich włosach  (2 w świetle dziennym, jedno z lampą). Kolor, który miałam wcześniej był niemal idealnie równy, więc każdy refleks jest zasługą Glam Lights.


Zastanawiałam się, czy kupiłabym ponownie i doszłam do wniosku, że jestem na nie. 32 zł za taki efekt to niestety nieco dużo. Szczotka jest przydatna, ale nie niezbędna do sprawienia sobie refleksów. Ja jednak zachowam ją i myślę, że spróbuję jeszcze powalczyć o bardziej spektakularny efekt jakimś innym rozjaśniaczem (np. Syoss, który dostępny jest w 3  różnych wariantach).
A Wy? Miałyście już okazję testować ten zestawik?:)  Podzielcie się opiniami.

środa, 10 września 2014

Recenzja + swatch - cienie 4YOU Ingrid

W końcu znalazłam czas, aby na spokojnie napisać moje spostrzeżenia na temat poczwórnych cieni sypkich 4YOU marki Ingrid, które mam okazję testować od pewnego czasu. 

Przede wszystkim warto zwrócić uwagę na to, co zauważamy na samym początku, czyli opakowanie, które jest po prostu świetne! Dlaczego? Z dwóch prostych przyczyn - po pierwsze na nakrętce znajduje się okrągłe lusterko, które jest bardzo przydatne, gdy np. chcemy na szybko sprawdzić czy wszystko w porządku z naszym pięknym makijażem, a po drugie... Opakowanie podzielone jest na cztery części, z której każda zaopatrzona jest w osobny aplikator, dzięki czemu nie trzeba brudzić 4 różnych pędzli (jeśli do makijażu wykorzystujemy akurat wszystkie 4 kolory ;) ). Jedyne nad czym się zastanawiam, to jak wydobędę ich resztki, kiedy będą się już kończyły, ale do tego jeszcze dłuuuga droga.


A teraz do rzeczy, czyli to co najważniejsze, bo opakowanie opakowaniem, ale bez zawartości byłoby bez znaczenia ;)
Same cienie są cóż... Niesamowite. Serio. Miałam okazję pracować z wieloma pudrowymi/sypkimi cieniami z bardzo różnych półek cenowych i śmiało mogę stwierdzić, że te niczemu nie ustępują swoim droższym koleżankom ;) Warto zauważyć, że sypkie, ale nieosypujące się!
Cienie są pięknie napigmentowane, dzięki czemu nie potrzeba ich dużo, aby uzyskać intensywny, żywy kolor. Ah, co bardzo ważne, a o czym jeszcze nie napisałam, to to, że wszystkie są błyszczące, tzn. bez brokatów czy innych cudów, jednak mają mocno perłowe/mieniące się wykończenie. Kilka odcieni jest opalizujących (powinno być to widać na swatchach poniżej). Można wykonać nimi pełen makijaż, jednak dla mnie absolutnym szaleństwem są jasne kolory - wprost stworzone do rozświetlania wewnętrznych kącików oczu.
Swatche wykonane są z lampą i bez lampy, ale zdecydowanie lepiej sugerować się tymi wykonanymi z lampą, ponieważ nieco lepiej odwzorowują, to jak błyszczące są cienie, chociaż efekt na żywo jest jeszcze lepszy. Poniżej swatche połowy dostępnych zestawień kolorystycznych (numerki od 1 do 6 - po kolei :) ). 







Dostępnych jest 12 wariantów kolorystycznych, jednak nie posiadam wszystkich, dlatego dorzucam jeszcze zestawienie ze strony producenta z zaprezentowaną przeze mnie szóstką i pozostałą szóstką:


Podsumowując: polecam zdecydowanie :) Zakochałam się w tych cieniach od pierwszego użycia, nie tylko dlatego, że mają praktyczne opakowanie (i przystępną cenę ok. 15 zł.), ale przede wszystkim przez intensywność kolorów i to jak cudownie się mienią! Moi faworyci to zestaw nr 2 i 4 - w sam raz do makijażu dziennego. Trwałości również nie mam nic do zarzucenia - nie osypują się i nie zbierają w załamaniach powieki  i na bazie spokojnie utrzymują się przez cały dzień. 
Czy miałyście już okazję je wypróbować? Podzielcie się swoimi spostrzeżeniami! :)


poniedziałek, 8 września 2014

Kolor na dolnej powiece w dwóch odsłonach

Dziś szybki post, bo w natłoku wrześniowych poprawek nie ma czasu na więcej :( Po głowie chodzi mi mnóstwo pomysłów na szałowe makijaże, jednak muszą jeszcze trochę poczekać...
A póki co dwa prawie identyczne makijaże (cóż... nie mogłam się zdecydować, którego zdjęcie wrzucić ;) ).

Pierwszy zainspirowany przez face chart autorstwa niesamowicie utalentowanej  www.pinkcolours.ch  z morską kreską na dolnej powiece. Dzienny, jednak z kolorowym akcentem nadającym mu wyrazu.

Użyte kosmetyki:

1. Twarz (ekhem... kawałek twarzy ):
- podkład Diorskin Nude (020)
- korektor Boujois Healthy Mix (52 eclat medium)

2. Oczy:
- MAC, Paint Pot (painterly)
- tusz Astor, Seductions Code
- eyeliner Sleek, Ink Pot
- biała kredka
- cienie:
* Sleek, Au Naturel (nougat, cappucino, bark, noir )
* Sleek, Curacao (blue lagoon, martini)
- brwi cień Kobo (dark chocolate)
- rzęsy sklep chiński

3. Usta:
- szminka MAC, Wonder Woman (spitfire)


W drugiej wersji zmieniłam jedynie kolor na dolnej powiece na odcienie zieleni (cienie Ingrid, Pret-A-Porter, 006 oraz Ingrid, 4You, 5) i kolor ust na bardziej soczysty (Ingrid, Love Story, 305).


Niebawem czekają mnie 2 tygodnie malowania, malowania i jeszcze raz malowania. Już nie mogę się doczekać! :)