Skuszona cudowną reklamą i pięknym obrazkiem na opakowaniu skusiłam się na zakup farby L'Oreal Preference Glam Lights, która ma na naszych włosach stworzyć cudowne pasemka.
Zdecydowałam się na odcień nr 3 przeznaczony do włosów w kolorze średniego brązu (niestety nie przewidziano wariantu dla ciemniejszych włosów).
Pudełeczko eleganckie, dotyk profesjonalnego salonu fryzjerskiego ;)
Na zestaw składa się:
- krem utleniający
- krem rozjaśniający
- proszek rozjaśniający
- szampon
- rękawiczki (niezbyt dobrze się w nich pracuje)
- ulotka z instrukcją obsługi ;) i poradami
- i przede wszystkim - ekspercka szczotka, dzięki której stworzymy idealne refleksy.
Cała idea opiera się na szczotce z trzema "ząbkami", na które nakłada się farbę i przeczesuje nią włosy. Prościej już nie może być :)
Po wymieszaniu wszystkich składników, konsystencji farby nie mogę nic zarzucić - moim pierwszym skojarzeniem było to, że przypomina gęsty balsam do ciała. Dużym plusem jest to, że nie ma intensywnego zapachu, tak jak to bywa w przypadku niektórych rozjaśniaczy, które wręcz wywołują łzawienie.
Sama aplikacja jest łatwa, jednak mi przydałby się do tego asystent, ponieważ miałam problem z tym, żeby przeciągnąć szczotką od nasady do końców włosów (mam włosy do pasa i niestety przy każdej farbie jest to dla mnie problemem). Tak jak już wspomniałam, farba jest dość gęsta i dzięki temu nie spływa. Producent zaleca, aby u nasady nałożyć mniejszą ilość, a na długości i końcach większą. Tak też zrobiłam i po 45 minutach cierpliwego czekania (zalecany czas to od 25 do 45 minut w zależności od tego, jaki efekt chcemy uzyskać) zmyłam farbę, umyłam włosy załączonym szamponem i cóż... Chyba wolę, jak dołączają do farb odżywki, ponieważ po tym szamponie i tak musiałam nałożyć odżywkę, ponieważ włosy po nim (tak jak po każdym innym) plątały się niemiłosiernie.
Co do uzyskanego koloru mam trochę mieszane uczucia. Trochę obawiałam się, że włosy zbyt mocno się rozjaśnią i będzie to wyglądało jak jeden wielki dramat, a z drugiej strony zastanawiałam się, czy to w ogóle chwyci, gdyż moje włosy są ciemniejsze niż zalecane na opakowaniu.
Ani jedna, ani druga obawa nie była słuszna - po wyschnięciu doszłam do wniosku, że ciężko sobie tym wynalazkiem zrobić krzywdę. Pasma nieco się rozjaśniły, zwłaszcza na długości, dając dość naturalny efekt. ALE! Końce, na które naprawdę szczodrze tego nałożyłam nie rozjaśniły się praktycznie w ogóle.
Pomimo nikłego efektu, włosy się przesuszyły i sporo z nich jest połamanych (wiem, że taka już kolej rzeczy przy rozjaśnianiu, jednak zniszczenia są zbyt duże, jak na tak delikatne rozjaśnienie).
Poniżej zdjęcia tego co zaszło na moich włosach (2 w świetle dziennym, jedno z lampą). Kolor, który miałam wcześniej był niemal idealnie równy, więc każdy refleks jest zasługą Glam Lights.
Zastanawiałam się, czy kupiłabym ponownie i doszłam do wniosku, że jestem na nie. 32 zł za taki efekt to niestety nieco dużo. Szczotka jest przydatna, ale nie niezbędna do sprawienia sobie refleksów. Ja jednak zachowam ją i myślę, że spróbuję jeszcze powalczyć o bardziej spektakularny efekt jakimś innym rozjaśniaczem (np. Syoss, który dostępny jest w 3 różnych wariantach).
A Wy? Miałyście już okazję testować ten zestawik?:) Podzielcie się opiniami.